Południowe Włochy. Mój subiektywny przewodnik, cz. I – Kampania

Aleksandra

Zarówno ja jak i mój mąż uwielbiamy planować wakacje samodzielnie. Raz w życiu mieliśmy okazję skorzystać z usług biura turystycznego i chyba nigdy więcej się nie skusimy. Autokary wysmarowane logotypami biur pod lotniskiem, tłum ludzi z kanapkami, a na miejscu sztucznie uśmiechnięty rezydent to zaledwie wstęp do „wczasów all inclusive”. Zdaję sobie sprawę, że dla wielu osób takie wyjazdy wydają się być dużo bezpieczniejsze, ale to zdecydowanie nie nasza bajka. Stawiamy na wolność i brak ograniczeń 🙂
Mój mąż w konkursie na najlepszego logistyka bez wątpienia zająłby miejsce na podium. Uważam, że w kwestii organizacji stanowimy bardzo zgrany duet. Michał już od dziecka uwielbiał śledzić każdą trasę na mapie, ja z kolei zawsze byłam dobrym poszukiwaczem informacji. Jeśli chodzi o naszą podróż do Włoch to w praktyce wyglądało to tak: ja wyszukiwałam śliczne miejsca, a Michał starał się to wszystko połączyć w sensowną całość. Wyszło nam prawie idealnie. O tym dlaczego prawie, dowiecie się czytając post do końca. Opowiem Wam o tym co warto zwiedzić, o czym trzeba pamiętać i co najważniejsze, jakich błędów nie popełniać. Dzisiejszy post będzie poświęcony Kampanii (Neapol + Wybrzeże Amalfi)

Nasza trasa – 11 dni

Neapol

Podróż zaczęliśmy od Neapolu. Od razu po wylądowaniu, podjechaliśmy mini busem pod wypożyczalnię samochodów i na szczęście od razu udało nam się zlokalizować firmę, w której mieliśmy zrobioną rezerwację. Niestety nasza radość nie trwała zbyt długo, okazało się, że aby wynająć auto musimy mieć przy sobie kartę kredytową. Jak się pewnie domyślacie, nie mieliśmy. Nigdy wcześniej nie spotkaliśmy się z taką polityką wynajmu, a na stronie nie było żadnej informacji, że jest to wymagane. Zaczęliśmy szukać innych firm, ale wszędzie to samo – obowiązkowo karta kredytowa. Oczywiście nie przyszło mi do głowy żeby trochę poczytać na forach o wypożyczaniu samochodów w Neapolu, a jak się okazało było tam sporo wzmianek na ten temat. Najwyraźniej nie byliśmy pierwszymi turystami, którzy się na tym przejechali. No nic, jak głosi stare dobre powiedzenie- za błędy trzeba płacić. Istniało tylko jedno wyjście z sytuacji, wpłacenie 300 euro kary. Możecie sobie tylko wyobrazić jacy byliśmy zachwyceni takim rozpoczęciem wakacji. Finalnie na terenie wypożyczalni spędziliśmy 2,5h, wydaliśmy mnóstwo pieniędzy i byliśmy cholernie głodni. Jadąc do hotelu z przerażeniem patrzyliśmy na to jak wygląda miasto. Powiedzieć, że jest tam brudno, to jak nie powiedzieć nic. Wszędzie walają się śmieci, w asfalcie wyryte są kilkucentymetrowe dziury. Jeśli jesteście początkującymi kierowcami to zapomnijcie o tym żeby jeździć po Neapolu samochodem. Każdy jedzie jak chce, dosłownie. Piesi wychodzą na ulicę bez żadnego zastanowienia, czasem stoją na samym środku ruchliwej trasy i rozmawiają przez telefon. Niech Was też nie zdziwi jazda „stylem dowolnym” na rondzie, jedni objeżdżają je od prawej do lewej, drudzy od lewej do prawej, ale są też i tacy, którzy przejeżdżają na wprost. Wszystkie chwyty dozwolone, obowiązuje prawo dżungli. Kto ma pancerny samochód, ten ma pierwszeństwo. I teraz wyobraźcie sobie, że na środku tej dżungli jesteście Wy i wasz wynajęty samochód, który za 11 dni musi wrócić do wypożyczalni bez żadnej ryski. Mieliśmy wykupione ubezpieczenie, ale szczerze mówiąc to po tych przebojach z kartą kredytową wątpiłam czy to ubezpieczenie w ogóle nam coś da. Na szczęście nasz hotel był położony w samym centrum, przy dość bezpiecznej i mało ruchliwej ulicy. Kamień spadł nam z serca, chociaż nie będę ukrywać, że zanim zaparkowaliśmy to porobiliśmy zdjęcia z każdej strony i 10 razy zastanawialiśmy się czy na pewno w tym miejscu przetrwa do rana. Bardzo się baliśmy co nas spotka w hotelu, ale tutaj pozytywnie się zaskoczyliśmy. Obsługa była bardzo miła, a warunki naprawdę dobre. Wszędzie było czysto (a to już coś!). Zostawiliśmy rzeczy w pokoju i udaliśmy się na poszukiwania słynnej pizzerii da Michelle.

Niestety musieliśmy chwilowo obejść się smakiem, bo pod wejściem (pomimo tego, że była już 23:00) czekało chyba 50 osób. Pomyśleliśmy „dobra, trzeba poszukać jakiejś innej pizzerii, może mniej znanej”. Wtedy byliśmy przekonani, że to genialny pomysł. Dziś już byśmy tego nie powtórzyli. Mój mąż wpisał w Google Maps nazwę pizzerii, która miała bardzo dobre opinie w sieci. Nawigacja pokazała nam 15 minut pieszo, a wiadomo, że to wersja dla najedzonych ludzi, głodni ludzie robią taką trasę w 10! Nie zastanawiając się ani chwili ruszyliśmy trasą, którą nam wyznaczył telefon. Jakież było nasze zdziwienie jak po chwili okazało się, że idziemy nieoświetlonymi uliczkami, pomiędzy wysokimi, starymi budynkami. Czuliśmy się jakoś dziwnie. Mieliśmy przeczucie, że w ogóle nie powinno nas tu być, a już na pewno nie przed północą. Była to dzielnica zamieszkiwana w 100% przez czarnoskórych. Patrzyli na nas chyba z nie mniejszym zdziwieniem niż my na nich. Smród, który unosił się z tych ulic był momentami nie do zniesienia. Jeśli oglądaliście serial Gomorra (który swoją drogą bardzo polecam zobaczyć przed wyjazdem do Nepolu) to wiecie o czym piszę. Pod nogami walały się śmieci i łaziły wielkie karaluchy. Trzymałam Michała mocno za rękę i modliłam się o to, aby nic przykrego nas nie spotkało. Po około 10 minutach udało nam się dotrzeć do pizzerii i wtedy stała się magia! Wierzcie mi lub nie, ale smak prawdziwej neapolitańskiej pizzy potrafi wynagrodzić wszystkie niedogodności. W jednej sekundzie zapomnieliśmy o tym co negatywne, po prostu przepadliśmy w idealnym smaku, zapachu i klimacie. To już nie było jedzenie, to było doznanie. Na drugi dzień dostaliśmy się do słynnej Da Michele, w której podają tylko dwa rodzaje pizzy: Margheritę oraz Marinarę. Wyznając zasadę bez sera nie ma pizzy – wzięliśmy Margheritę. O miejscu siedzącym nie było mowy, wiec postanowiliśmy zjeść na masce samochodu, rzecz jasna nie naszego samochodu. Uspokajam wszystkich, to w Neapolu norma, nikt się nie przejmuje takimi pierdołami. Możecie zjeść gdzie tylko chcecie i jak chcecie. Ale jak już tam traficie to proszę Was o jedno – nie przestawajcie jeść, wtedy poczujecie prawdziwy klimat tego miejsca (i zrozumiecie dlaczego warto wydać pieniądze nawet na karę w wypożyczalni:))

Pizzeria Di Matteo

Przydatne informacje

Pizzerie warte polecenia– Da Michele, Di Matteo
Cena jednej pizzy- około 5 euro
O czym warto pamiętać– karta kredytowa, nie ubierać klapek ani japonek wieczorami (karaluchy chodzą po chodnikach niemal wszędzie), po przyjściu do hotelu umyć podeszwy butów (serio!), nie chodzić na ślepo tak jak pokaże nawigacja (szczególnie wieczorami i w nocy), zabrać ze sobą środek do dezynfekcji, obowiązkowo wykupić ubezpieczenie na wynajmowany samochód, nie zostawiać rzeczy bez nadzoru, nie prowadzić auta jeśli nie jesteś doświadczonym kierowcą.

Wybrzeże Amalfi

Niecała godzina drogi od Neapolu, a całkowicie inny świat. Piękny, kolorowy, czysty, wręcz zapierający dech w piersiach. Zwiedzanie rozpoczęliśmy od Sorrento. Uważam, że w tym miasteczku, warto zatrzymać się dłużej. Gdybyśmy mieli powtórzyć tą podróż, to zdecydowanie nocleg wykupilibyśmy tu, a nie w Neapolu. Ceny nie są tak wysokie jak w Positano, a widoki robią wrażenie. W centrum miasta, niemal na każdym rogu sprzedają Margheritę „do ręki”. Warto się skusić! My wzięliśmy tylko po kawałku i żałowaliśmy, bo smak tej pizzy po prostu powalał. Z Sorrento kierowaliśmy się do Positano, odwiedzając przy okazji małe miasteczka, które mijaliśmy po drodze. Positano chyba nikomu nie muszę przedstawiać, jest chyba najchętniej fotografowanym miastem we Włoszech. Instagram wręcz ugina się od zdjęć blogerek na tle kolorowych domków zbudowanych na wzgórzu. Przyznam szczerze, że to miasto robi mega wrażenie również na żywo. Każdy kąt wyglądał jak część scenografii wysokobudżetowego filmu. Jedna uwaga! Nie pchajcie się tam broń Boże dużym autem, bo nie ma szans, że zaparkujecie. Najbardziej zdziwiła nas sama forma parkowania. Oddaje się jakiemuś obcemu facetowi kluczyki do auta, a on parkuje je za Was. Samochody zaparkowane są jak klocki, żeby wyjechać jednym, trzeba najpierw poprzestawiać inne, tak więc trzeba zaufać panom parkingowym i zostawić im swoje kluczyki do auta na czas zwiedzania miasteczka. Jest to w tym mieście totalnie normalne i nie musicie się obawiać. Dla osób, które wolą zatrzymać kluczyki przy sobie jest jedna opcja – zacząć parkować już kilka kilometrów przed miasteczkiem i przejść się pieszo, ale teren jest górzysty więc nie polecam. Zwłaszcza w upał.

Przejeżdżając przez wybrzeże Amalfi koniecznie przystańcie na chwilę w punkcie widokowym Fiodro Di Furore. Warto zejść na plażę znajdującą się pod wiaduktem.

Przydatne informacje

Bardzo duży rozstrzał cenowy. W Amalfi ceny w restauracjach są bardzo wysokie.
Nie wybierajcie się tam dużym autem, uliczki są wąskie i ciężko gdziekolwiek zaparkować.
Zarezerwujcie sobie na to wybrzeże co najmniej 2-3 dni. My mieliśmy jeden i przyznam szczerze to było zdecydowanie za mało.
Załóżcie wygodne obuwie (odradzam japonki), Positano położone jest na wzgórzu, więc żeby zejść z parkingu do miasteczka i wrócić trzeba się trochę namęczyć.

W kolejnym poście z cyklu “Południowe Włochy” opiszę nasze kolejne przystanki – Tropeę, Lecce i Polignano a Mare.

Podziel się opinią

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

trzy × jeden =

Poprzedni post Następny post
0
    0
    Twój koszyk
    Twój koszyk jest pustyPowrót do sklepu