Sielskie wakacje z dala od cywilizacji – Kythira, Grecja

Aleksandra

Pamiętam dzień, w którym powstał w naszych głowach pomysł na tej wyjazd. Spacerowaliśmy z Michałem brzegiem zatoki w Juracie. Snuliśmy marzenia o podróży w jakieś urocze, ciepłe miejsce. Z dala od cywilizacji i natłoku turystów. Marzyła nam się grecka kuchnia, ale taka prawdziwie grecka. Bogata w lokalne produkty, świeże warzywa i owoce. Wróciliśmy do samochodu i zaczęliśmy wpisywać w Google “najbardziej dzikie miejsca w Grecji” i tym podobne hasła. Wyników niestety nie było mało, trzeba było je dobrze przesiać. Odpaliliśmy mapy i zaczęliśmy oglądać maleńkie wysepki. Jedna z nich szczególnie zapadła nam w pamięć. Lazurowa woda, przepiękne plaże i praktycznie zerowy ruch turystyczny – już wiedzieliśmy, że podróż poślubną spędzimy na Kythrii.

Na wyspę dotarliśmy drogą powietrzną z jedną przesiadką w Atenach. To dość fajna przygoda, bo z Aten na Kythrię leci się czymś czego absolutnie samolotem bym nie nazwała 🙂

Od razu po wylądowaniu udaliśmy się do wypożyczalni samochodów. I tu spotkało nas mega miłe zaskoczenie. Absolutne przeciwieństwo wypożyczalni w Neapolu. Pan machał nam już z daleka. Uśmiechał się tak, jakby widział nas już przynajmniej dziesiąty raz w życiu. Formalności potrwały maksymalnie 15 minut. Dostaliśmy praktycznie nowy samochód. Czysty, pachnący i w genialnym stanie. Przy wylocie dostaliśmy od Pana prezent – kartkę z obrazkiem, który namalował jego syn. To było bardzo urocze. Mieszkańcy wyspy są niezwykle gościnni.

Wyobraźcie sobie, że cała Kythira liczy niespełna 3,5 tys mieszkańców i jest niewiele większa od Gdańska. Dla porównania, powierzchnia Gdańska wynosi 263,44 km², a tej urokliwej wysepki 279,593 km². Ponadto wyspa posiada tylko jedną główną drogę (szerokości dwóch małych samochodów). Ta informacja niezwykle nas zaskoczyła. Jak okazało się w praktyce, drogi prawie w ogóle nie są oświetlone. Powroty do hotelu po zmroku zapewniały nam niemałą przygodę, przyznam się, że momentami miałam dreszcze. Zwłaszcza jak przy drodze widać było jedynie świecące oczka zwierząt.

Zjeździliśmy większość miasteczek i zdecydowanie najpiękniej jest w Kithira (Hora). Mieszkańcy wyspy nazywają to miasto “głównym”. Urzekły nas tam typowo greckie, białe uliczki i malownicze krajobrazy. W tym miasteczku, w manufakturze kosmetyków naturalnych, kupiłam najlepszy olej do ciała jaki kiedykolwiek miałam. Jest dosłownie idealny. Ma złote drobinki, ale są tak subtelne i delikatne, że prawie ich nie widać. Kupiłam również krem do twarzy z mlekiem osła, który również okazał się wspaniały. Niestety nigdzie już nie udało mi się go znaleźć. Strasznie żałuję, że nie wzięłam kilku sztuk.

To ten krem z mlekiem osła (może ktoś z Was wie gdzie mogę go kupić?) i sól do kąpieli z dodatkiem prawdziwej wanilii. Pachniała obłędnie. Jedyny minus tych kosmetyków jest taki, że zdecydowanie za szybko się skończyły;)

Dostałam sporo pytań na instagramie o hotel, w którym się zatrzymaliśmy. Nie byłam w stanie odpisać każdemu, za co bardzo przepraszam. Tak naprawdę to nie hotel, tylko domki nad morzem – Kaladi Rock. Czy polecamy? Hmm to trudne pytanie. Nie do końca spełniły nasze oczekiwania, zwłaszcza w kwestii wyżywienia. Zapłaciliśmy za coś czego finalnie nie otrzymaliśmy. Można było przyczepić się również do czystości w basenie. Widać, że żyje się tam zdecydowanie wolniej. Nikt się nie stresuje tym czy pokój będzie posprzątany o 10:00, czy o 15:00. Ważne, żeby zdążyć przed zachodem słońca;) Oczywiście ma to swoje plusy. W końcu chcieliśmy czegoś innego.

Miejsce to miało wiele plusów. Po pierwsze i chyba najważniejsze, nie było nic ładniejszego na wyspie (przynajmniej wtedy). Po drugie, jest położony bardzo blisko przepięknej plaży, po trzecie – właściciel jest niesamowicie miły i pomocny:)

Opiekunka hotelu, Pani Betina, codziennie smażyła nam omlety. Były absolutnie mistrzowskie. Niestety nie potrafiła porozumiewać się w żadnym obcym języku, co utrudniało nam kontakt. Kiedyś poprosiłam o omlet na słodko, pokazałam nawet w google translate jak to jest po grecku. Pani Betina przeczytała, kiwnęła głową i przyniosła mi omlet – z cebulą i pomidorem:) To co wtedy nas denerwowało, z perspektywy czasu wydaje się być totalnie urocze. Ta wyspa naprawdę jest dzika i trzeba się temu poddać. Po prostu odpocząć.

Pokoje były bardzo urocze, miały jeden podstawowy atut – balkon i taras z zapierającym dech w piersiach widokiem. O tak, ten widok rekompensował wszystko! Dla niego mogłam jeść omlet z cebulą i pomidorem przez 7 dni:)

Nasz widok z balkonu.

Z naszego domku do plaży było maksymalnie 5 minut spacerem. Plaża przy domkach Kaladi Rock nazywa się – Kaladi Beach. To najpopularniejsza i najchętniej odwiedzana plaża na wyspie.

Z miejsca zakwaterowania do najbliższego “większego” miasteczka (Avlemonas) mieliśmy około 12 minut samochodem. Chodziliśmy tam do lokalnej tawerny. Jedzenie na Kythrii było obłędne, w każdej jednej restauracji. Chyba nie zjedliśmy tam nic, co by nam chociaż trochę nie odpowiadało smakowo. Ta wyspa to jest jakiś kulinarny odlot.

W Avlemonas był jeden sklep. Jeden jedyny na całe miasto. Oczywiście można było kupić w nim praktycznie wszystko. Od świeżych warzyw po plastikowe grzechotki dla dzieci 🙂

Jak już jesteśmy w temacie jedzenia to chciałabym polecić Wam najwspanialsze miejsce na całej wyspie – Tawernę Filio (Ταβέρνα ΦΙΛΙ) – link do strony na fb <klik>. To najśliczniejsza grecka restauracja jaką kiedykolwiek widziałam. Wszystko tam było idealne, szczególnie bliskość natury. Właściciele do Horiatiki wykorzystywali warzywa z własnego ogródka. Na wejściu otrzymaliśmy prezent, oliwę ich własnej produkcji. Uwielbiam takie miejsca z duszą. To miejsce naprawdę do dziś pozostało w naszych sercach. Jeśli dzikie plaże nie robią na Was wrażenia, to odwiedźcie tą wyspę właśnie dla tej Tawerny. Nie pożałujecie.

Na północy wyspy, w miasteczku Agia Pelagia znaleźliśmy urokliwą restaurację ze stolikami na plaży. Kolacja z kochanym mężem, przy zachodzie słońca to zdecydowanie jedno z moich ulubionych wspomnień z tego wyjazdu:)

Michał degustował greckie piwa, a ja klasycznie pozostałam przy Aperolu:)

Na koniec zostawiłam Wam plażę, która zrobiła na nas największe wrażenie. – Paralia Firi Ammos. Moim zdaniem to najpiękniejsza plaża na Kythrii. Znajduje się dość blisko Tawerny Filio, więc po plażowaniu można udać się na wyśmienity obiad. Żeby się na nią dostać, trzeba zjechać ze stromej, krętej i piaszczystej góry. Byliśmy lekko zestresowani, czy uda nam się z niej wrócić:) Ale udało się bez problemu. Nasz mały samochodzik doskonale radził sobie nawet w takich warunkach.

Jeśli myślicie już o godzinach spędzonych na tej pięknej plaży, to muszę Was rozczarować. temperatura latem dochodzi tam do 45 stopni. My większość czasu spędziliśmy w morzu, co niespecjalnie nam przeszkadzało. Woda była lazurowa i przejrzysta jak na Karaibach.

No dobra, to kto już rezerwuje lot? 🙂

Podziel się opinią

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

trzy × trzy =

Poprzedni post Następny post
0
    0
    Twój koszyk
    Twój koszyk jest pustyPowrót do sklepu